Wednesday, August 6, 2008

Piątek, 01.08.08

Lekko spanikowana latałam po domu usiłując się spakować, a pies, przeczuwający już, że święci się mój wyjazd, skutecznie w pakowaniu przeszkadzał, leżąc uparcie na środku wszystkiego, przy czym „wszystko” uwzględniało też ciuchy do spakowania.

Jakoś mi się nawet udało. Spakowałam się, wyjechaliśmy z opóźnieniem zaledwie pół godzinnym. Mama dała mi ‘na wszelki wypadek’ relanium, bo już spanikowana byłam okropnie ;o), stepfather ucałował, zostawił na lotnisku razem z rodzicielką. Oddałam bagaże, potem czekałyśmy z mamą na lotnisku; żeby odwrócić moją uwagę od strachu, mama zaproponowała spacer wzdłuż okna, za którym stały samoloty, a ja od razu wzięłam się za tłumaczenie, który jest który, który lata na których trasach i w jakim malowaniu najczęściej, itd. itp. :P

Potem jednak musiałam zostać sama, przeszłam przez kontrolę, kupiłam sobie picie (ach, jak cudownie, że na nowym terminalu można już kupować i wnosić do samolotu napoje!), usiadłam na ławeczce…

Szybko okazało się, iż nie polecimy o czasie, bo mieliśmy wylecieć o 13:25, tymczasem „nasz” samolot około 13 dopiero przyleciał! Zanim go sprzątnęli, przygotowali, wnieśli nowy catering, minęło sporo czasu. Do samolotu wpakowano nas o 13:30, usiedliśmy, steward pokazał procedury bezpieczeństwa, jak zawsze,… a potem kapitan powiedział, iż bardzo przeprasza, ale w powietrzu jest duży ruch, w związku z powyższym musimy poczekać na wolny slot do wylotu i że poprosimy o zgodę na start dopiero koło 14:10, a wylecimy o 14:30.

Na moim miejscu siedział już Pan, a ja zajęłam jego miejsce. Pierwszy raz nie siedziałam sama w samolocie i było to nieco traumatyczne przeżycie. Przyznaję, w pewnym stopniu sama sprowokowałam sytuację.

Na początku, przed startem, zamieniliśmy kilka słów, ale potem ja zajęłam się logowaniem się przez komórkę na forum, Pan się zajął wysyłaniem smsów do rodziny… i tak minął czas do startu.

Podczas startu odezwały się wszystkie moje lęki, przestraszyłam się mocno i dałam się Panu wziąć za rękę. Nie protestowałam też, kiedy tę rękę ujął wyżej, a potem wziął ją w dwie ręce i zaczął głaskać. Potem, kiedy samolot już się uspokoił, nie za bardzo wiedziałam jak się wycofać, bo Pan uparcie mnie trzymał. W końcu sięgnęłam po picie, delikatnie się oswabadzając.. Zamieniliśmy parę słów, powiedziałam „dziękuję” (za wsparcie), samolot osiągnął wysokość przelotową i podano posiłki. Podczas posiłku zaczęliśmy rozmawiać, na różne tematy, głównie on opowiadał o swojej żonie, dzieciach, sąsiadach, pracy i wycieczkach zagranicznych. W czasie jedzenia wlecieliśmy w obszar turbulencji, jak to pilot ładnie określił, w związku z powyższym ponownie się lekko przestraszyłam, ale Pan już czuwał na stanowisku i ponownie złapał moją rękę, tym razem również zaskakując mnie nagłym położeniem dłoni na mojej piersi, w celu sprawdzenia, jak to ujął, szybkości bicia mojego serca. Najwyraźniej moje zaskoczenie było bardzo wyraźne, gdyż rękę szybko zabrał. Tymczasowo.

Po bardzo krótkich turbulencjach uświadomiłam sobie, że znów jestem w pułapce, bo nie bardzo wiem, jak zabrać moją rękę, zwłaszcza, że Pan zaczął poczynać sobie coraz śmielej z głaskaniem, tłumacząc mi, iż on jest „pieszczoszek” i że ma cudownie gładkie ręce i w ogóle. Następnie znienacka dotknął mojego policzka. Wyrwałam łapkę pod pozorem dokończenia kanapki.

Jadłam tak wolno jak się dało, żeby tylko mnie znowu nie złapał :P. Zjadłam nawet serek topiony! Jednakże koniec końców nadszedł czas zbierania pudełek po jedzeniu i chcąc-nie-chcąc musiałam pudełko oddać. Pan złożył mój stolik i ujął me ręce, ukradkiem kładąc drugą rękę na moim kolanie. Zabrałam ręce pod pozorem sięgnięcia do torby, po butelkę z piciem. Dziesięć minut później, to samo, tylko, że sięgnęłam po gumę. Następnie ponownie po picie, aż skończyły mi się wymówki. Pan zaczął mnie obłapiać. Z lekka i myślał chyba, że niezauważalnie. Na nieszczęście dla mnie w tym momencie znowu kazano nam zapiąć pasy i przygotować się na turbulencje, więc przestraszona, nie zabrałam rąk.

Do lądowania zostało jakieś pół godziny… Pan, wciąż trzymając moje ręce, tym razem już bezpośrednio na moich kolanach, zaczął poczynać sobie jeszcze śmielej, nachylać się do mnie, próbując mnie całować. Cmok, w policzek. Ja się śmiałam zażenowana i go odpychałam, nie znoszę takich sytuacji, nie umiem sobie w nich poradzić ;). Pan najwidoczniej uznał, że się droczę i zaczął próbować pocałować mnie w usta, dżizas…

Na szczęście, zaczęliśmy schodzić do lądowania. Nie mogłam robić zdjęć, bo nie siedziałam przy oknie, a poza tym Pan okienko zamknął, „żeby mnie przestrzeń nie rozpraszała”, ale w tym momencie poprosiłam o otwarcie i zaczęłam zachowywać się jak dziecko, zachwycając się tym, jak wspaniale wszystko wygląda, jak cudnie widać żaglówki, itd. itp. Tzn naprawdę się tym zawsze zachwycam, ale tym razem zachwycałam się na głos i „z pewną taką naiwnością” ;o). Pan wówczas zapytał, czy skończyłam już osiemnaście lat. Powiedziałam, że tak, stwierdziłam, że co jak co, ale osiemnastki to chyba udawać nie mogę. Pan zapytał, czy jestem już na studiach, więc powiedziałam, że tak i że właśnie od października będę na czwartym roku. Pan się spodziewał maksymalnie drugiego. Gdyby Pan wiedział, że to nie są moje pierwsze studia, to by się dopiero zdziwił :P. Ale nie uznałam za stosowne o tym wspominać.

Podczas lądowania miałam więc wolne ręce, ale zrobiłam błąd, za bardzo się nachyliłam w stronę okienka i Pan ponownie złapał mnie w swoje lepkie objęcia (ble) i zaczął całować po policzkach (ble). Lekko się wyrwałam, zaczęłam pakować torbę, na szczęście wylądowaliśmy, wstałam jako jedna z pierwszych, byle szybciej. W autobusie zadzwoniłam do mamy, a potem uciekłam do łazienki. Pan sobie poszedł, bo miał na niego ktoś czekać, a poza tym, cytuję „mój narzeczony nie powinien zobaczyć nas razem, ale Pan mnie znajdzie i zadzwoni do mnie jak wrócę do Polski”. Oby nie.

Poza tymi traumatycznymi wydarzeniami lot upłynął spokojnie, turbulencje były tylko przy starcie, potem, tak jak wspomniałam podczas opowiadania powyższej sytuacji – ze dwa razy. Generalnie rzecz biorąc atmosfera w samolocie była super, na pokładzie było nie tylko mnóstwo dzieci, które radośnie sobie raczkowały po podłodze, przeszkadzając stewardessom, ale także i pies! Który poszczekiwał z tyłu od czasu do czasu. :o)

Dzieci na pokładzie działają na mnie uspokajająco, bo kultura filmowa wpoiła mi, iż jak są dzieci na pokładzie to raczej nie powinno się nic stać :P.


Fakt faktem, iz Pan skutecznie odwrócil moją uwagę od strachu, no, ale zeby w taki sposób...?

1 comment:

  1. Było pana wypchnąć przez to zamknięte okienko :>

    ReplyDelete