Thursday, December 20, 2007

Spać.

Od rana na wysokich obrotach, aż do momentu, kiedy nareszcie mam moment wytchnienia... Poziom andrenaliny opadł i bah, nagle jestem śpiąca. Tak śpiąca, iż gdybym teraz przyłożyła głowę do poduszki, (ba, co ja mówię, do poduszki, do czegokolwiek, biurka, klawiatury, własnego kaptura, jak wczoraj w autobusie, kiedy to przespałam półtorej godziny w korku) - to zasnęłabym natychmiast. Bez żadnego ale. Od łażenia i stania przez ostatnie dni - bolą mnie stopy. Od łażenia cały czas z ciężkim plecakiem - bolą mnie plecy. Generalnie rzecz biorąc padam na pysia, i to, że dzień jutro mam wolny, jakoś na mnie pozytywnie nie działa.

Bo, oczywiście, jak mama usłyszała, że wzięłam dzień wolnego, to od razu się ucieszyła: "Ooo... jak dobrze! Posprzątasz!"

Posprzątam pewnie też, jasne, ale przede wszystkim muszę sprzątnąć swój pokój i dokończyć sprawę prezentów.

Nie zrobiłam zdjęć na czas i nagle się okazało, że nie mam prezentu dla Babci. Auć.

Aaaaaa....
I'll be back

Sunday, December 16, 2007

Praca, praca, praca i...

Piszę pracę. Oczywiście, jak zwykle, prawie w ostatnim momencie, ale to nic. Idzie dobrze, mam już dużo, została mi tylko część empiryczna do opisania i zakończenie. Wszystko mam obmyślone, wszystko wygląda tak jak powinno, według mnie, może trochę mniej według profesora...

...w każdym bądź razie, szukałam informacji, które chciałam wykorzystać w pewnym momencie, i znalazłam, zupełnie przypadkiem, stronę poświęconą człowiekowi, którego znałam osobiście, jeszcze z dawnych czasów, z moich początków internetu, a który, ku memu zdziwieniu, nie żyje. Zginął tragicznie w 2001, a ludzie mu bliscy stworzyli mu pomnik w internecie, opisując jak go pamiętają. Ze zdziwieniem odnalazłam na tej stronie kilka nicków znanych mi sprzed lat i kilka nicków, które poznałam parę lat później - jakiż ten świat jednak jest mały...

Jak go pamiętam jako mentora, to był koniec podstawówki, początek liceum, wiele, wiele lat temu, jeszcze przed "oficjalnym" początkiem internetu w Polsce. Na forum ludzie stworzyli sobie swój własny świat, gdzie odgrywali przeróżne historie, takie pierwsze tekstowe mmorpg ;). Czytałam z zapartym tchem, ale bałam się przyłączyć, bo bałam się, że się wygłupię, że nie będę potrafiła tak jak oni, że jestem za młoda, i że się nie nadaje...

Któregoś dnia miałam chandrę, weszłam na 'telekonferencję', a on tam był, pocieszył mnie, dał mi wirtualną różę, podpowiedział co dalej powinnam zrobić, dał wskazówki. Dodał mi odwagi. Był mądrym, odpowiedzialnym, spokojnym, przyjacielskim i ciepłym człowiekiem. Nie unosił się, nie krzyczał, nie wykazywał żadnej agresji. Organizował małe spotkania ludzi z tego forum, na które nawet i ja, chociaż z trudnością udało mi się wtedy zdobyć zgodę mamy, się wybierałam. Słynne czwartkowe wieczory w pubie w podziemiach Empiku, kiedy to razem słuchaliśmy Piotrka "Kostki" Godeckiego, a ja, chociaż nie piłam żadnego alkoholu, czułam się podchmielona już samą niezwykłą atmosferą tam panującą.

Zapalam wirtualną świeczkę ['], mimo iż z opóźnieniem aż sześcioletnim...

Wednesday, December 12, 2007

Zimno mi przeraźliwie, zamarzam, kostnieję, brrr

....a ogrzewanie włączone aż na czwórkę! Stawiam na to, że mam temperaturę, co nie byłoby dziwne, przy poziomie mojego kataru i bólu gardła. Ok, ale sorry - byłam chora zaledwie dwa tygodnie temu i teraz co, ZNOWU? No bez przesady, noo... Zwłaszcza, że w domu nie mogę sobie grzecznie zostać, by się wyleżeć w łóżeczku, bo jutro dwa kolokwia (kolokwium? czy to się w ogóle odmienia??), w piątek muszę zainstalować coś na komputerze female boss i jeszcze złapać wykładowcę, coby mi wreszcie wpis zrobił.

Wpisów brakuje mi jeszcze dwóch, jeden do załatwienia w piątek, drugi w poniedziałek. Potem nareszcie zdam indeks, legitymację i cacy. Wreszcie przestanę się bać kanarów ;). Z moim fartem jednakże, do tego poniedziałku nieszczęsnego, jakiś kanar mnie w końcu złapie.

***
Lustro jest mi nieprzychylne. Flickr też nie. Nie mogę na siebie patrzeć. A na flickrze zdjęcie z sierpnia z zeszłego roku, z wagą o tyle niższą niż teraz, bu. KOT mówi, że jeszcze takie zdjęcie zrobię... Dobra, to ja KOTu wierzę, O. A zdjęcie będzie motywacją ;)


***
Szaloną ochotę mam, pobawić się czymś kreatywnym, może pluszak na święta? Może ozdoby? Bo kartki, oczywiście, będą. Dla Be myślałam o portrecie jej eSa, ale nie wiem czy wyjdzie, ostatni portret rysowałam rok temu ( :O dużo czasu minęło ) i boję się, że już zupełnie zapomniałam jak się rysuje ;). Nie wiem też czy wiem, gdzie są moje ołóweczki.

Z KOTem będziemy sobie życie planować, ot co. Wszystko zaplanujemy i będzie pięknie. Będzie pięknie, prawda? Będzie. No. Właśnie, że będzie. :P

Friday, December 7, 2007

I felt in love :-P



oh... my..... god....

Mam wrażenie, jakbym miała na sobie wielki wór z kamieniami. Brr. Jakże ja nie lubię chodzić do ochrony, o bogowie (!), za dziwni ludzie tam pracują. Dzisiaj, oczywiście, trafił się mój "ulubieniec". O ludzie, czy też raczej, o bogowie! Tak, tak, bogowie! Zaczęło się od drobnej mojej uwagi, iż na klatce E jest śliczna dekoracja świąteczna. Ach, pocóż ja, niegodna, otwierałam w ogóle usta! Po półtorej godzinie monologu o religii, religiach, prawdzie, kłamstwie, pan ochroniarz stwierdził, iż będzie mnie nawracał i w związku z powyższym, dostałam nakaz noszenia biblii w torebce (gdybym to ja nosiła torebkę, hyhy ;P), i przychodzenia do niego raz w tygodniu, na umoralnianie. W skrócie: technologia to diabeł, Watykan to diabeł, księża służą diabłu, wszystko służy diabłu, bóg wszystkich ubije i zostawi jedynie... świadków jehowy. Tak, tak, tak, w jakiejś siedemdziesiątej minucie rozmowy (monologu) okazało się, iż jehowi to jedyna PRAWDA, a cała reszta to kłamstwo. I że jehowi są jak współczesna arka Noego. Ratunku, ratunku, chciało mi się wyyyyyć, mięśnie policzków zastygły mi w uśmiechu aż do bólu, a słowa "ach tak?", "och, no tak", zaczęłam w końcu powtarzać w dowolnych momentach, bo przestawałam go już słuchać. R A T U N K U.

Uprzejmie proszę o nie wysyłanie mnie do ochrony. Nigdy więcej. Albo o obstawę. Najchętniej w postaci P. Bardzo proszę, bardzo. Jak P idzie tam ze mną, to przynajmniej do mnie ochrona nie gada :P.

Mam wrażenie, że przetoczył się po mnie psychiczny walec i potrzebuję sobie odbudować wesołą atmosferę świąt, w związku z powyższym słucham ANGIELSKICH (źle!) ŚWIATECZNYCH (źle!) PIOSENEK (źle!). Bo, jakbyście nie wiedzieli - drzewko, prezenty, piosenki, blablabla, nie mają nic wspólnego ze świętami i jest to szatańska tradycja. Z drugiej strony, inny ochroniarz, wczoraj, narzekał niesamowicie, iż angielskie świąteczne piosenki są złe, bo przecież powinniśmy słuchać jedynie polskich kolęd.

Skąd, ja pytam, skąd oni biorą takich pracowników???

****
Wielkie pfff.
****

Przy czym oczywiście, w pracy, zamiast mnie ratować z opresji, to wszyscy sobie pomyśleli, że poszłam pogadać z Be, do szkoły. Pff. A Be dzisiaj lekcji nie ma, więc nie poszłam. I wyraźnie mówiłam, że idę do O C H R O N Y, pff.

Pfff.

I jeszcze raz: pffff.

No, lepiej.

(Pfff)

Ależ mnie wykończył. Już nawet starałam się krok po kroku zbliżać do drzwi, ale wcale mu to w mówieniu nie przeszkadzało. Wcale a wcale. Po prostu coraz bardziej się okręcał na obrotowym krześle... Teraz będę normalnie się skradać, przy wchodzeniu i wychodzeniu, bo mnie facet śledził na kamerze! Nie zdążyłam dojść do drzwi ochrony, a szanowny pan ochroniarz już mi szeroko otwierał drzwi, z radosnym pytaniem na ustach: "KAWY?"

Nie pijam kawy, btw, nie lubię :].

Tuesday, December 4, 2007

Ja być zmęczona

Ależ jestem zmęczona, normalnie padam na pyszczek. Pograłabym... [rozmarzona], może dzisiaj się uda....?

***
Psie słońce moje spędza ze mną dużo czasu aktualnie, nareszcie, i nie daje mi nic zrobić, po przyjściu do domu, za wyjątkiem porządnego mizianka. Więc się miziamy, miziamy, miziamy i miziamy i wciąż miziamy, a jak tylko się miziać przestajemy - to Psie Słonko moje, z wyraźnym niezadowoleniem, warczy, burczy, wreszcie jęczy, aż do skutku (a skuteczny jest, że hoho!), więc co robimy potem? Znów się miziamy :P. Czasem miziamy się jedną ręką, podczas gdy drugą PRÓBUJĘ rozpakowywać plecak, ewentualnie napić się herbaty, co jednakże bywa trudne do wykonania, z poziomu podłogi. :P Tak czy inaczej moje czarne psie szczęście kocham najbardziej na świecie i uwielbiam maksymalnie.

***
Dziś rano obudziłam się o nieludzkiej godzinie 5:50, z postanowieniem, iż wstanę, poćwiczę. Postanowienie chyba jednak szybko postanowiło :P pójść spać, a ja, wkrótce, tuż za nim. Mniam, miło było się przespać tę godzinkę więcej, nawet jeśli we śnie zaatakowali mnie kosmici... Brr.

Drugi raz zwlekłam się z łóżeczka dopiero po siódmej, obsypana maminymi całuskami życzeniowymi :P.

***
Wlazłam na wagę.

Cóż za horror!!!!
Od jutra raczej nie będę miała już takiego dylematu jak dzisiaj rano, po prostu wstaję, i ćwiczę. A wieczorem, zamiast głupio poświęcać godzinę "ćwiczeniową" na pracę (ach czemuż, czemuż, czemuż oni wszyscy każą mi pracować i wszyscy czegoś ode mnie chcą! ;P, nie dość, że w pracy, to jeszcze w domu, i wieczorami, i w weekendy, i jeszcze mnie przekupują ciastkami :P )

Od jutra ciastkom mówimy nie!
I redukujemy liczbę wrednych, wstrętnych kalorii. Do minimum! Ot co.

***
No i jeszcze ludzie, pff, wszyscy jacyś tacy towarzyscy :P. Czy ja wyglądam na zwierzę stadne? Towarzyskie? Aż mi brakuje wymówek, żeby odmawiać wypadów do Sphinxa, do kina (tak, tak, ja rozumiem, że ten nowy film wydaje się być taki fajny), na bilard, na piwo (ble), na imprezę, na noc horrorów (osiem godzin? o ludzie..., spać) na wspólne oglądanie dvd, na wspólne uczenie się, na wspólne zakupy, na milion innych rzeczy robionych wspólnie z różnymi ludźmi. Na dodatek, jak się zgodzę na wypad jeden to już zaraz się sypie cała lawina zaproszeń, a na kolejny(!) dodatek :P, dostaję zaraz po głowie "bo przecież z nią poszłaś, a ze mną nieeeee? już mnie nie luuuubiiiiiszzzzz?". Lubię :P, ale jestem wybitnie nietowarzyska :P.

Jednakże (jak to się stało??) kalendarz na ten tydzień full, i nie, przykro mi, ale jeszcze miałabym gdzieś pójść w piątek w nocy? Nieeeee, wolę pograć :P.

I love my computer, it makes me feel alright :P

15:55
Czas do domku, czas do domku, lalalala....

A nie, nie do domku, zapomniałam. Dzisiaj Sphinx... I jakże ja mam się wykręcić od tego kina na dodatek, hę?

***
Do szkoły/pracy jechałam dzisiaj 3 godziny, tak btw, wypadek był o.O, groźny... i moja ulica była kompletnie nieprzejezdna. Całe trzy godziny podduszałam się w gorącym autobusie, wisząc pomiędzy ludźmi, pff. Oglądałam potem zdjęcia z tego wypadku, wygląda to koszmarnie, jednakże z Życia Warszawy wynika, iż kierowcy przeżyli (cud, sądząc po wyglądzie obydwu samochodów) i są w szpitalu, nawet nie w stanie bardzo ciężkim. Samochody jednak wyglądają strasznie, miazga. Brr.

***
16:00
Już? Tak szybko? Jedyny czas wolny miałam podczas ostatniej półgodzinki ;).
And that is all, folks, for today, cya later :P.