Od rana na wysokich obrotach, aż do momentu, kiedy nareszcie mam moment wytchnienia... Poziom andrenaliny opadł i bah, nagle jestem śpiąca. Tak śpiąca, iż gdybym teraz przyłożyła głowę do poduszki, (ba, co ja mówię, do poduszki, do czegokolwiek, biurka, klawiatury, własnego kaptura, jak wczoraj w autobusie, kiedy to przespałam półtorej godziny w korku) - to zasnęłabym natychmiast. Bez żadnego ale. Od łażenia i stania przez ostatnie dni - bolą mnie stopy. Od łażenia cały czas z ciężkim plecakiem - bolą mnie plecy. Generalnie rzecz biorąc padam na pysia, i to, że dzień jutro mam wolny, jakoś na mnie pozytywnie nie działa.
Bo, oczywiście, jak mama usłyszała, że wzięłam dzień wolnego, to od razu się ucieszyła: "Ooo... jak dobrze! Posprzątasz!"
Posprzątam pewnie też, jasne, ale przede wszystkim muszę sprzątnąć swój pokój i dokończyć sprawę prezentów.
Nie zrobiłam zdjęć na czas i nagle się okazało, że nie mam prezentu dla Babci. Auć.
Aaaaaa....
I'll be back
No comments:
Post a Comment