Krem:
500ml mleka
Ekstrakt z wanilii bądź wanilia w lasce
4 żółtka
100gr cukru pudru
40gr mąki
Zagotuj mleko z ekstraktem bądź laski wanilii, w międzyczasie ubij żółtka z cukrem pudrem. Kiedy masa będzie puszysta posyp ją mąką i delikatnie wymieszaj. Wąskim strumieniem, cały czas mieszając, wlej do masy wrzące mleko. Wymieszaj, przełóż do rondelka, w którym gotowałaś mleko i zagotuj masę cały czas mieszając.
Et voila, c’est prêt!
ALL RIGHTS RESERVED
YOU ARE NOT ALLOWED TO USE ANY PHOTO, TEXT OR MOVIE FROM THIS PAGE
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
NIE WOLNO BEZ POZWOLENIA UŻYWAĆ ŻADNEGO ZDJĘCIA, TEKSTU ANI FILMU Z TEGO BLOGA.
Monday, August 18, 2008
Dzień Truskawkowy
Kupiliśmy za dużo truskawek, zrobiliśmy za dużą ilość creme patissiere oraz ubiliśmy za dużą ilość bitej śmietany, w związku z powyższym, ogłaszam dziś Dzień Truskawkowy!
Na lunch będziemy jeść to, co najpierw miało być jedynie deserem :o)
Czyli:
1. Tarteletki z creme patissiere oraz truskawkami
2. Koktajl truskawkowy
3. Creme patissiere z truskawkami, kokosem i bitą śmietaną
Sunday, August 17, 2008
Leniwe
Leniwe pierogi
(Co one mają wspólnego z pierogami to ja nie mam pojęcia)
Użyłam:
400gr białego serka (z serii Danone, bo nie mogłam znaleźć innego)
Szklanka mąki
Pół szklanki cukru pudru
Ekstrakt z wanilii
1 jajko
Biały serek wymieszałam z cukrem pudrem i ponieważ był w postaci „skulkowanej” – potraktowałam go blenderem z przystawką do puree, kilka razy. Następnie do serkowej masy dosypałam mąkę, dodałam jajko, dolałam łyżeczkę ekstraktu z wanilii i wszystko razem najpierw wymieszałam, a potem zagniotłam na ciasto. Ciasto wyszło dość klejące się, ale odnoszę wrażenie, że to wina zbyt rzadkiego serka. Zrobiłam wałeczki, pokroiłam w rombopodobne kształty i wrzucałam na gotującą się (wcześniej dolałam do niej dwie łyżki oleju) POSŁODZONĄ wodę.
Wyjmowałam kluseczki zaraz po tym jak wypływały na powierzchnię.
Podałam ze śmietaną i cukrem - wyszło pysznie :o).
Wednesday, August 13, 2008
Racuchy z jabłkami
Racuchy z jabłkami
250gr mąki
50gr cukru pudru
2 serki waniliowe Danio
100ml śmietany 30%
~100ml mleka
1 jajko
½ łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
4 duże kwaskowate jabłka
Mąkę z cukrem przesiać do miski, dołożyć dwa serki Danio, dolać śmietanę, mleka, wbić jedno jajko, dosypać proszek do pieczenia, dolać wanilię – wszystko razem dokładnie wymieszać. Mlekiem można regulować gęstość ciasta – powinno być bardziej gęste niż ciasto na naleśniki, bardziej zwarte.
Masę odstawić, rozgrzać patelnię, zająć się jabłkami. Umyć, obrać, pokroić w kostkę :o). Następnie jabłka dorzucić do masy, wymieszać dokładnie.
Łyżką kłaść na rozgrzany olej i smażyć przez chwilę (z dwóch stron). Po zdjęciu z patelni kłaść na papierowym ręczniku kuchennym, aby pozbyć się nadmiaru tłuszczu, następnie przełożyć na talerz wysypany cukrem pudrem.
Mniam mniam :o)
Monday, August 11, 2008
"Szarlotka" z mikrofali
Ciasto eksperymentalne – z różnych potraw wcześniejszych zostały mi białka, łącznie miałam ich… osiem. Miałam też dużo bułki tartej (która tu jest większa, bardziej nieregularna i ogólnie smaczniejsza niż „nasza”, mus jabłkowy w ilościach ogromnych (chyba z 12 saszetek, ale wykorzystałam mniej; każda saszetka ma ok 100gr), cukier puder, cynamon, masło, mąka ziemniaczana.
Na początku zrobiłam warstwę spodnią – całe pudełko bułki tartej wymieszałam z cukrem pudrem (nie wiem ile, ilość eksperymentalna, tak, żeby mi smakowało :o) ) oraz miękkim masłem; masła tyle, żeby całość miała konsystencję zbliżoną do kruchego ciasta. Masą tą dokładnie wyłożyłam dno foremki do mikrofali na wysokość około centymetra.
Do dużej miski wycisnęłam mus jabłkowy z ośmiu saszetek, dodałam cukier puder, cynamon, wymieszałam dokładnie, następnie dodałam trochę (na oko około 5 łyżek) mąki ziemniaczanej i ponownie dokładnie wymieszałam. Wyłożyłam na masę „kruchą” i zabrałam się za białka.
Ubiłam białka na sztywną pianę, stopniowo dodając do nich cukier puder (ok. szklanki). Pianę wyłożyłam na jabłka i całość wrzuciłam do mikrofali na 9minut przy 800W.
Wyszło tak:
Zupa cebulowa
Przepis to zmodyfikowana lekko wersja przepisu, który kiedyś dostałam od KOTa mailem, a który to ona znalazła w jakiejś gazecie ;).
Przygotowałam sobie:
1 litr wody
2 ząbki czosnku
5 średnich cebul
2 kostki bulionowe (warzywne)
Olej do smażenia
Sól, pieprz
A do tego:
1 bagietka
100gr żółtego sera
Masło do smażenia
Wodę wstawiłam do zagotowania, razem z jednym ząbkiem czosnku i odrobiną oleju. Patelnię postawiłam na palniku, żeby się rozgrzała, a w tym czasie pokroiłam cebule w piórka. Wlałam olej na patelnię, wrzuciłam na rozgrzany olej cebulę, posoliłam, popieprzyłam, pokroiłam drugi ząbek czosnku w plasterki, dorzuciłam do cebuli, przykryłam wszystko, żeby się poddusiło. W międzyczasie tak zwanym zagotowała się woda, dorzuciłam więc do niej dwie kostki warzywne i zmniejszyłam temperaturę, aby się pogotowało bez buzowania ;o).
Kiedy cebulka zrobiła się ślicznie szklista zalałam ją odrobiną bulionu, poddusiłam chwilę w tym, następnie wszystko razem przerzuciłam do garnka z bulionem. Gotowałam jeszcze 20 minut, pod przykryciem, a w tym czasie pokroiłam bagietki na małe krążki, podsmażyłam z obu stron na maśle, następnie na każdy położyłam trochę serka, poczekałam aż się roztopi…
Zupę podałam w kubkach, a grzanki na dodatkowym talerzu, aczkolwiek ja sobie je powrzucałam do zupy, potem, a inni woleli chrupiące z talerza ;o)
Wednesday, August 6, 2008
Piątek, 01.08.08
Lekko spanikowana latałam po domu usiłując się spakować, a pies, przeczuwający już, że święci się mój wyjazd, skutecznie w pakowaniu przeszkadzał, leżąc uparcie na środku wszystkiego, przy czym „wszystko” uwzględniało też ciuchy do spakowania.
Jakoś mi się nawet udało. Spakowałam się, wyjechaliśmy z opóźnieniem zaledwie pół godzinnym. Mama dała mi ‘na wszelki wypadek’ relanium, bo już spanikowana byłam okropnie ;o), stepfather ucałował, zostawił na lotnisku razem z rodzicielką. Oddałam bagaże, potem czekałyśmy z mamą na lotnisku; żeby odwrócić moją uwagę od strachu, mama zaproponowała spacer wzdłuż okna, za którym stały samoloty, a ja od razu wzięłam się za tłumaczenie, który jest który, który lata na których trasach i w jakim malowaniu najczęściej, itd. itp. :P
Potem jednak musiałam zostać sama, przeszłam przez kontrolę, kupiłam sobie picie (ach, jak cudownie, że na nowym terminalu można już kupować i wnosić do samolotu napoje!), usiadłam na ławeczce…
Szybko okazało się, iż nie polecimy o czasie, bo mieliśmy wylecieć o 13:25, tymczasem „nasz” samolot około 13 dopiero przyleciał! Zanim go sprzątnęli, przygotowali, wnieśli nowy catering, minęło sporo czasu. Do samolotu wpakowano nas o 13:30, usiedliśmy, steward pokazał procedury bezpieczeństwa, jak zawsze,… a potem kapitan powiedział, iż bardzo przeprasza, ale w powietrzu jest duży ruch, w związku z powyższym musimy poczekać na wolny slot do wylotu i że poprosimy o zgodę na start dopiero koło 14:10, a wylecimy o 14:30.
Na moim miejscu siedział już Pan, a ja zajęłam jego miejsce. Pierwszy raz nie siedziałam sama w samolocie i było to nieco traumatyczne przeżycie. Przyznaję, w pewnym stopniu sama sprowokowałam sytuację.
Na początku, przed startem, zamieniliśmy kilka słów, ale potem ja zajęłam się logowaniem się przez komórkę na forum, Pan się zajął wysyłaniem smsów do rodziny… i tak minął czas do startu.
Podczas startu odezwały się wszystkie moje lęki, przestraszyłam się mocno i dałam się Panu wziąć za rękę. Nie protestowałam też, kiedy tę rękę ujął wyżej, a potem wziął ją w dwie ręce i zaczął głaskać. Potem, kiedy samolot już się uspokoił, nie za bardzo wiedziałam jak się wycofać, bo Pan uparcie mnie trzymał. W końcu sięgnęłam po picie, delikatnie się oswabadzając.. Zamieniliśmy parę słów, powiedziałam „dziękuję” (za wsparcie), samolot osiągnął wysokość przelotową i podano posiłki. Podczas posiłku zaczęliśmy rozmawiać, na różne tematy, głównie on opowiadał o swojej żonie, dzieciach, sąsiadach, pracy i wycieczkach zagranicznych. W czasie jedzenia wlecieliśmy w obszar turbulencji, jak to pilot ładnie określił, w związku z powyższym ponownie się lekko przestraszyłam, ale Pan już czuwał na stanowisku i ponownie złapał moją rękę, tym razem również zaskakując mnie nagłym położeniem dłoni na mojej piersi, w celu sprawdzenia, jak to ujął, szybkości bicia mojego serca. Najwyraźniej moje zaskoczenie było bardzo wyraźne, gdyż rękę szybko zabrał. Tymczasowo.
Po bardzo krótkich turbulencjach uświadomiłam sobie, że znów jestem w pułapce, bo nie bardzo wiem, jak zabrać moją rękę, zwłaszcza, że Pan zaczął poczynać sobie coraz śmielej z głaskaniem, tłumacząc mi, iż on jest „pieszczoszek” i że ma cudownie gładkie ręce i w ogóle. Następnie znienacka dotknął mojego policzka. Wyrwałam łapkę pod pozorem dokończenia kanapki.
Jadłam tak wolno jak się dało, żeby tylko mnie znowu nie złapał :P. Zjadłam nawet serek topiony! Jednakże koniec końców nadszedł czas zbierania pudełek po jedzeniu i chcąc-nie-chcąc musiałam pudełko oddać. Pan złożył mój stolik i ujął me ręce, ukradkiem kładąc drugą rękę na moim kolanie. Zabrałam ręce pod pozorem sięgnięcia do torby, po butelkę z piciem. Dziesięć minut później, to samo, tylko, że sięgnęłam po gumę. Następnie ponownie po picie, aż skończyły mi się wymówki. Pan zaczął mnie obłapiać. Z lekka i myślał chyba, że niezauważalnie. Na nieszczęście dla mnie w tym momencie znowu kazano nam zapiąć pasy i przygotować się na turbulencje, więc przestraszona, nie zabrałam rąk.
Do lądowania zostało jakieś pół godziny… Pan, wciąż trzymając moje ręce, tym razem już bezpośrednio na moich kolanach, zaczął poczynać sobie jeszcze śmielej, nachylać się do mnie, próbując mnie całować. Cmok, w policzek. Ja się śmiałam zażenowana i go odpychałam, nie znoszę takich sytuacji, nie umiem sobie w nich poradzić ;). Pan najwidoczniej uznał, że się droczę i zaczął próbować pocałować mnie w usta, dżizas…
Na szczęście, zaczęliśmy schodzić do lądowania. Nie mogłam robić zdjęć, bo nie siedziałam przy oknie, a poza tym Pan okienko zamknął, „żeby mnie przestrzeń nie rozpraszała”, ale w tym momencie poprosiłam o otwarcie i zaczęłam zachowywać się jak dziecko, zachwycając się tym, jak wspaniale wszystko wygląda, jak cudnie widać żaglówki, itd. itp. Tzn naprawdę się tym zawsze zachwycam, ale tym razem zachwycałam się na głos i „z pewną taką naiwnością” ;o). Pan wówczas zapytał, czy skończyłam już osiemnaście lat. Powiedziałam, że tak, stwierdziłam, że co jak co, ale osiemnastki to chyba udawać nie mogę. Pan zapytał, czy jestem już na studiach, więc powiedziałam, że tak i że właśnie od października będę na czwartym roku. Pan się spodziewał maksymalnie drugiego. Gdyby Pan wiedział, że to nie są moje pierwsze studia, to by się dopiero zdziwił :P. Ale nie uznałam za stosowne o tym wspominać.
Podczas lądowania miałam więc wolne ręce, ale zrobiłam błąd, za bardzo się nachyliłam w stronę okienka i Pan ponownie złapał mnie w swoje lepkie objęcia (ble) i zaczął całować po policzkach (ble). Lekko się wyrwałam, zaczęłam pakować torbę, na szczęście wylądowaliśmy, wstałam jako jedna z pierwszych, byle szybciej. W autobusie zadzwoniłam do mamy, a potem uciekłam do łazienki. Pan sobie poszedł, bo miał na niego ktoś czekać, a poza tym, cytuję „mój narzeczony nie powinien zobaczyć nas razem, ale Pan mnie znajdzie i zadzwoni do mnie jak wrócę do Polski”. Oby nie.
Poza tymi traumatycznymi wydarzeniami lot upłynął spokojnie, turbulencje były tylko przy starcie, potem, tak jak wspomniałam podczas opowiadania powyższej sytuacji – ze dwa razy. Generalnie rzecz biorąc atmosfera w samolocie była super, na pokładzie było nie tylko mnóstwo dzieci, które radośnie sobie raczkowały po podłodze, przeszkadzając stewardessom, ale także i pies! Który poszczekiwał z tyłu od czasu do czasu. :o)
Dzieci na pokładzie działają na mnie uspokajająco, bo kultura filmowa wpoiła mi, iż jak są dzieci na pokładzie to raczej nie powinno się nic stać :P.
Fakt faktem, iz Pan skutecznie odwrócil moją uwagę od strachu, no, ale zeby w taki sposób...?
Jakoś mi się nawet udało. Spakowałam się, wyjechaliśmy z opóźnieniem zaledwie pół godzinnym. Mama dała mi ‘na wszelki wypadek’ relanium, bo już spanikowana byłam okropnie ;o), stepfather ucałował, zostawił na lotnisku razem z rodzicielką. Oddałam bagaże, potem czekałyśmy z mamą na lotnisku; żeby odwrócić moją uwagę od strachu, mama zaproponowała spacer wzdłuż okna, za którym stały samoloty, a ja od razu wzięłam się za tłumaczenie, który jest który, który lata na których trasach i w jakim malowaniu najczęściej, itd. itp. :P
Potem jednak musiałam zostać sama, przeszłam przez kontrolę, kupiłam sobie picie (ach, jak cudownie, że na nowym terminalu można już kupować i wnosić do samolotu napoje!), usiadłam na ławeczce…
Szybko okazało się, iż nie polecimy o czasie, bo mieliśmy wylecieć o 13:25, tymczasem „nasz” samolot około 13 dopiero przyleciał! Zanim go sprzątnęli, przygotowali, wnieśli nowy catering, minęło sporo czasu. Do samolotu wpakowano nas o 13:30, usiedliśmy, steward pokazał procedury bezpieczeństwa, jak zawsze,… a potem kapitan powiedział, iż bardzo przeprasza, ale w powietrzu jest duży ruch, w związku z powyższym musimy poczekać na wolny slot do wylotu i że poprosimy o zgodę na start dopiero koło 14:10, a wylecimy o 14:30.
Na moim miejscu siedział już Pan, a ja zajęłam jego miejsce. Pierwszy raz nie siedziałam sama w samolocie i było to nieco traumatyczne przeżycie. Przyznaję, w pewnym stopniu sama sprowokowałam sytuację.
Na początku, przed startem, zamieniliśmy kilka słów, ale potem ja zajęłam się logowaniem się przez komórkę na forum, Pan się zajął wysyłaniem smsów do rodziny… i tak minął czas do startu.
Podczas startu odezwały się wszystkie moje lęki, przestraszyłam się mocno i dałam się Panu wziąć za rękę. Nie protestowałam też, kiedy tę rękę ujął wyżej, a potem wziął ją w dwie ręce i zaczął głaskać. Potem, kiedy samolot już się uspokoił, nie za bardzo wiedziałam jak się wycofać, bo Pan uparcie mnie trzymał. W końcu sięgnęłam po picie, delikatnie się oswabadzając.. Zamieniliśmy parę słów, powiedziałam „dziękuję” (za wsparcie), samolot osiągnął wysokość przelotową i podano posiłki. Podczas posiłku zaczęliśmy rozmawiać, na różne tematy, głównie on opowiadał o swojej żonie, dzieciach, sąsiadach, pracy i wycieczkach zagranicznych. W czasie jedzenia wlecieliśmy w obszar turbulencji, jak to pilot ładnie określił, w związku z powyższym ponownie się lekko przestraszyłam, ale Pan już czuwał na stanowisku i ponownie złapał moją rękę, tym razem również zaskakując mnie nagłym położeniem dłoni na mojej piersi, w celu sprawdzenia, jak to ujął, szybkości bicia mojego serca. Najwyraźniej moje zaskoczenie było bardzo wyraźne, gdyż rękę szybko zabrał. Tymczasowo.
Po bardzo krótkich turbulencjach uświadomiłam sobie, że znów jestem w pułapce, bo nie bardzo wiem, jak zabrać moją rękę, zwłaszcza, że Pan zaczął poczynać sobie coraz śmielej z głaskaniem, tłumacząc mi, iż on jest „pieszczoszek” i że ma cudownie gładkie ręce i w ogóle. Następnie znienacka dotknął mojego policzka. Wyrwałam łapkę pod pozorem dokończenia kanapki.
Jadłam tak wolno jak się dało, żeby tylko mnie znowu nie złapał :P. Zjadłam nawet serek topiony! Jednakże koniec końców nadszedł czas zbierania pudełek po jedzeniu i chcąc-nie-chcąc musiałam pudełko oddać. Pan złożył mój stolik i ujął me ręce, ukradkiem kładąc drugą rękę na moim kolanie. Zabrałam ręce pod pozorem sięgnięcia do torby, po butelkę z piciem. Dziesięć minut później, to samo, tylko, że sięgnęłam po gumę. Następnie ponownie po picie, aż skończyły mi się wymówki. Pan zaczął mnie obłapiać. Z lekka i myślał chyba, że niezauważalnie. Na nieszczęście dla mnie w tym momencie znowu kazano nam zapiąć pasy i przygotować się na turbulencje, więc przestraszona, nie zabrałam rąk.
Do lądowania zostało jakieś pół godziny… Pan, wciąż trzymając moje ręce, tym razem już bezpośrednio na moich kolanach, zaczął poczynać sobie jeszcze śmielej, nachylać się do mnie, próbując mnie całować. Cmok, w policzek. Ja się śmiałam zażenowana i go odpychałam, nie znoszę takich sytuacji, nie umiem sobie w nich poradzić ;). Pan najwidoczniej uznał, że się droczę i zaczął próbować pocałować mnie w usta, dżizas…
Na szczęście, zaczęliśmy schodzić do lądowania. Nie mogłam robić zdjęć, bo nie siedziałam przy oknie, a poza tym Pan okienko zamknął, „żeby mnie przestrzeń nie rozpraszała”, ale w tym momencie poprosiłam o otwarcie i zaczęłam zachowywać się jak dziecko, zachwycając się tym, jak wspaniale wszystko wygląda, jak cudnie widać żaglówki, itd. itp. Tzn naprawdę się tym zawsze zachwycam, ale tym razem zachwycałam się na głos i „z pewną taką naiwnością” ;o). Pan wówczas zapytał, czy skończyłam już osiemnaście lat. Powiedziałam, że tak, stwierdziłam, że co jak co, ale osiemnastki to chyba udawać nie mogę. Pan zapytał, czy jestem już na studiach, więc powiedziałam, że tak i że właśnie od października będę na czwartym roku. Pan się spodziewał maksymalnie drugiego. Gdyby Pan wiedział, że to nie są moje pierwsze studia, to by się dopiero zdziwił :P. Ale nie uznałam za stosowne o tym wspominać.
Podczas lądowania miałam więc wolne ręce, ale zrobiłam błąd, za bardzo się nachyliłam w stronę okienka i Pan ponownie złapał mnie w swoje lepkie objęcia (ble) i zaczął całować po policzkach (ble). Lekko się wyrwałam, zaczęłam pakować torbę, na szczęście wylądowaliśmy, wstałam jako jedna z pierwszych, byle szybciej. W autobusie zadzwoniłam do mamy, a potem uciekłam do łazienki. Pan sobie poszedł, bo miał na niego ktoś czekać, a poza tym, cytuję „mój narzeczony nie powinien zobaczyć nas razem, ale Pan mnie znajdzie i zadzwoni do mnie jak wrócę do Polski”. Oby nie.
Poza tymi traumatycznymi wydarzeniami lot upłynął spokojnie, turbulencje były tylko przy starcie, potem, tak jak wspomniałam podczas opowiadania powyższej sytuacji – ze dwa razy. Generalnie rzecz biorąc atmosfera w samolocie była super, na pokładzie było nie tylko mnóstwo dzieci, które radośnie sobie raczkowały po podłodze, przeszkadzając stewardessom, ale także i pies! Który poszczekiwał z tyłu od czasu do czasu. :o)
Dzieci na pokładzie działają na mnie uspokajająco, bo kultura filmowa wpoiła mi, iż jak są dzieci na pokładzie to raczej nie powinno się nic stać :P.
Fakt faktem, iz Pan skutecznie odwrócil moją uwagę od strachu, no, ale zeby w taki sposób...?
Ciasto na naleśniki
Z naleśnikami jest taki problem, iż przygotowuję je głównie „na oko”.
Ciasto na naleśniki:
Ok. 300ml mleka
2 jajka
Odrobina soli
Cukier, jeśli naleśniki mają być ze słodkim nadzieniem lub do jedzenia „bez niczego”
Mąka
Mleko miksuję z całymi jajkami, dodaję sól, ew. cukier, następnie mąkę – jeśli chodzi o ilość mąki, to należy dodać jej tyle, by ciasto miało konsystencję gęstej śmietany. Rozgrzewam moją ukochaną tefalowską patelnię ;o), a kiedy rozgrzeje się wystarczająco – przechylam ją i wylewam masę, następnie tak pochylam patelnię, by ciasto równomiernie pokryło jej dno. Kiedy ciasto się zetnie odwracam naleśnik :o)
Dlaczego piszę tak dokładnie – bo Be. mnie któregoś dnia (z resztą nie raz nawet) pytała właśnie o takie szczegóły :o).
Pieczarki w sosie cebulowo-śmietanowym
Zdjęcie może nie wygląda zachęcająco :P, ale potrawa jest przepyszna.
Pieczarki w sosie cebulowo-śmietanowym
1kg pieczarek
3 duże (!) cebule
250ml gęstej śmietany (ja używam kremówki bądź creme fraiche)
Sól, pieprz
Cebule obrać, pokroić w półplasterki, wrzucić na rozgrzany olej, posolić, przykryć, zabrać się za pieczarki. Zawsze dużo czasu zajmuje mi obranie i krojenie pieczarek, więc dorzucam je partiami – po garści – obieram ze cztery, kroję, wrzucam, mieszam, solę, biorę kolejne cztery… itd. itp. Całość zajmuje mi około pół godziny – czterdziestu minut, a masa pieczarkowo cebulowa dusi się non stop, pod przykryciem. Dosalam za każdym razem kiedy wrzucam pieczarki. Po dorzuceniu ostatniej porcji mieszam, czekam parę minut, następnie zdejmuję pokrywkę i pozwalam całej wodzie odparować.
Następnie dodaję śmietanę i wszystko razem mieszam, dodaję trochę soli, pieprzu, mieszam… Czekam, aż całość się zagotuje i już :o).
Uwielbiam w ten sposób przygotowane pieczarki.
Kluski śląskie
Kluski śląskie:
Ziemniaki
Mąka ziemniaczana
Ziemniaki umyć, obrać, pokroić w kawałki, ugotować (ja jak zwykle skracam sobie pracę wrzucając je do mikrofali na 8 – 10 minut), odsączyć, przecisnąć przez praskę bądź ubić ubijakiem. Gotowe puree ułożyć w misce, dociskając, by powierzchnia była równa, następnie narysować nożem krzyż, który przetnie masę na cztery równe części. Jedną część wyjąć łyżką, odłożyć na bok, w powstałe miejsce wsypać mąkę ziemniaczaną, tak, żeby „dziura” po puree była dokładnie wypełniona, następnie dołożyć odłożoną przed chwilą część ziemniaków i wszystko razem zagnieść na gładkie ciasto.
Zagotować dobrze osoloną wodę w sporym garnku, z ciasta formować zgrabne kulki (z małą dziurką), wrzucać na wrzącą wodę. Wyjmować jak tylko wypłyną, bo inaczej zrobi się z nich paciaja ;o).
Tak przygotowane kluski śląskie są naprawdę pyszne, elastyczne, ale równocześnie miękkie. Gładkie i rozpływające się w ustach. Mniam.
Monday, August 4, 2008
Ciasto na pierogi
Na około 22 duże pierogi:
2 szklanki mąki
¾ szklanki wrzącej wody
1/3 szklanki zimnej wody
1 jajko
Mąkę wsypać do miski, zalać wrzącą wodą, dolać zimnej wody, dodać jajko, wszystko razem zamieszać porządnie i odstawić na jakieś piętnaście minut (pod przykryciem, żeby nie wyschło). Po tym czasie (masa powinna troszkę przestygnąć) ciasto wyrobić i ponownie odstawić na jakieś piętnaście – dwadzieścia minut. Po tym czasie wyrobić raz jeszcze (- powinno już być elastyczne, gladkie i nielepiące się do rąk), rozwałkować, wyciąć kółka, napełnić farszem, złożyć, skleić, ugotować w osolonej wodzie :o).
Subscribe to:
Posts (Atom)